Różne są teorie dotyczące pochodzenia nazwy miejscowości „Trąbki Wielkie”. Dariusz Dolatowski w książce „Z dziejów sołectwa Trąbki Wielkie…” wymienia aż pięć hipotez na ten temat. Tematem tym zajęła się także była dyrektorka GOKSiR w Trąbkach Wielkich Barbara Badowska-Średniawa. Na podstawie opowiadań jednego z mieszkańców Gminy Trąbki Wielkie napisała ona „Legendę o Trąbkach Wielkich” wyjaśniającą tę sprawę.
Zapraszamy do zapoznania się z nią.

LEGENDA O TRĄBKACH WIELKICH

Można powiedzieć, że historia Trąbek Wielkich sięga I lub II wieku i związana jest z Bursztynowym Szlakiem wiodącym z Pruszcza Gdańskiego do Wiednia, i dalej do Rzymu. Przebieg tego szlaku jest udokumentowany.
Bursztynowy szlak na terenie naszego Pomorza był bardzo rozgałęziony, powoli drogi i dróżki na wysokości Pruszcza Gdańskiego skupiały się w jedną drogę podążającą na południe.
Poszukiwacze bursztynów, pośrednicy skupujący jantar, gromadzili się w faktorii w Pruszczu Gdańskim, gdzie dochodziło do wymiany. Bursztyn zwany jantarem lub elektronem był tu skupowany przez kupców lub wymieniany na towary przywiezione z zachodu przez karawany.
Bursztyn był i do dziś jest bardzo cenny, tak więc karawany wiozły z południa na kupno lub wymianę pieniądze w postaci monet, ale i naczynia, i wyroby szklane, broń, narzędzia, czy bogato haftowane materiały, jedwab, stroje i biżuterię w zależności od epoki najpierw z brązu, a później ze srebra i złota z drogimi kamieniami i sznury pereł. W powrotnej drodze kupcy na zachód wieźli drogocenny bursztyn i skóry zwierzęce, którymi nie gardzono ze względu na ich wysoką wartość, którą osiągały w Wiedniu czy Rzymie.
Bardzo bogate karawany z trudem po ledwie wyznaczonym szlaku podróżowały po dzisiejszym Pomorzu. Dla wygody kupców, woźniców i innych uczestników tych wypraw wzdłuż każdego szlaku, każdej większej drogi powstawały karczmy i zajazdy, których właściciele nieźle się obławiali na noclegach, kuchni czy wyszynku.
Ale nie tylko przedsiębiorczy szynkarze i gospodarze zajazdów gromadzili się wzdłuż szlaków.
Coraz częściej na karawany napadali rabusie, zbójnicy, nie tylko rabując karawany, zabierając konie i wszystko, co się znajdowało na wozach, ale i odbierając życie ludziom.
Kupcy jadący na swoich wozach musieli znaleźć sposoby na przedarcie się przez długi i niebezpieczny szlak. Stąd wozy skupiały się w karawany, im liczniejsze, tym bezpieczniejsze.
Na szlaku było kilka miejsc zwłaszcza bardzo niebezpiecznych, gdzie zasadzali się rozbójnicy. Wykorzystywali układy terenu czy gęste zadrzewienie. Jednym z takich miejsc były Trąbki Wielkie, zanim powstała tam stanica kupiecka, na przejeżdżające wozy napadali zbójcy.
Kupcy postanowili w tym miejscu osadzić kilku z mieszkańców Pomorza z rodzinami, żeby wypatrywali podejrzanych gromadzących się obcych, niepokojących ruchów, a z drugiej strony wypatrywali nadjeżdżających wozów i dawali kupcom znać, trąbiąc na wielkich, jeszcze drewnianych instrumentach podobnych do trąbek.
Takie głośne trąbienie z jednej strony ostrzegało kupców, a z drugiej strony płoszyło zbierających się zbirów.
Ostrzeżeni dźwiękami trąb kupcy ustawiali wozy w kwadrat lub koło i szykowali się do obrony.
Niestety gdzieś na początku trzeciego wieku, kiedy już nawet na terenie dzisiejszych Trąbek Wielkich powstała osada z karczmą w pośrodku kilku chat (może tu, gdzie dziś jest „Myśliwska"), w jej pobliżu zaczęła się skupiać większa liczba podejrzanych indywiduów. A tu już wysłani zwiadowcy donieśli, że od strony Pruszcza Gdańskiego posuwa się wolno liczna karawana kupiecka.
Wyznaczeni dwaj trębacze zaczęli więc dąć w duże trąby, żeby ostrzec nadciągających kupców.
Bardzo byli wściekli zbójnicy i już na pierwsze dźwięki trąb wypuścili z łuków strzały i mocno poranili trębaczy, uniemożliwiając dalsze trąbienie. Zmartwieli przerażeni osadnicy, jak tu uprzedzić kupców?
W osadzie tej mieszkało dwóch chłopców mających około ośmiu, dziewięciu lat, którzy uczyli się grać na małych trąbkach, bo nie mieli jeszcze sił, żeby dźwignąć te duże.
Zabrawszy swoje trąbki wymknęli się cichaczem z osady i pobiegli co sił w stronę Pruszcza. Kiedy zorientowali się, że nikt ich na razie nie goni i że są daleko, żeby zbójcy ich nie usłyszeli, zaczęli dąć w swoje trąbki nie zaprzestawszy biegu.
Powożący pierwszymi wozami wstrzymali konie, zaczęli nasłuchiwać, głos trąbek się przybliżał. Dowodzący karawaną dał znak, żeby na wszelki wypadek zatrzymać wozy i ustawić w szyku bojowym sposobiąc się do obrony.
Tymczasem rozbójnicy zorientowali się, że ktoś jednak trąbi, a głos trąbek przemieszcza się w stronę Pruszcza, skąd spodziewali się przybycia karawany. Kilku z nich chwyciło łuki i pobiegło za chłopcami.
Wkrótce kupcy ujrzeli biegnących ostatkiem sił dwóch chłopców nie przestających dąć w trąbki, a za nimi szybko skracając dystans biegło kilku rozbójników.
Wśród załóg wozów też byli łucznicy, wkrótce więc grad strzał poszybował w stronę zbójców. Kilku pachołków wybiegło zza wozów i chwycili na ręce już padających małych bohaterów.
Historię tę powtarzano wszystkim dookoła, karawany rozniosły po świecie opowieść o bohaterskich trębaczach, a ponieważ z czasem zapomniano imion trębaczy, ale nie zapomniano ich czynów, zaczynano określać: „to ta osada, gdzie były trąbki duże, a tam w stronę Pruszcza powstała osada w miejscu, gdzie ratowały kupców trąbki małe".
Od dawna też osady zamieniły się w ładne wsie zgodnie z tradycją nosząc nazwy: „Trąbki Wielkie" i „Trąbki Małe".
Barbara Badowska-Średniawa

Wstecz